cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Riko opowiada o kotach niezwykłych
„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.
Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”
Riko opowiada o kocim raju
Paradoksalnie, dzisiejsza zamożność jest skutkiem totalnej klęski w wojnie z Amerykanami, a zwłaszcza amerykańskiej decyzji, żeby pokonaną Japonię uczynić bogatym sojusznikiem, zamiast biednym i zaciekłym wrogiem. Przedtem, przez wieki na japońskich wyspach normą był niedostatek, wręcz nędza tak głęboka i trwała, że powszechną praktyką było „odchodzenie starców do lasu”, aby nie obciążać rodziny swoim nieproduktywnym już istnieniem.
Tashirojima, mała wysepka na Pacyfiku, położona niedaleko największej japońskiej wyspy Honsiu, od zawsze była swoistym wyjątkiem. Otaczały ją łowiska tak bogate, że nie tylko mieszkańcy wyspy mieli co jeść i czym handlować, ale i rybacy z innych okolic byli mile widziani – zostawiali bowiem pieniądze w miejscowych gościńcach i tawernach, przyczyniając się do wzrostu zamożności mieszkańców. Głodu nie cierpiał nikt, co na tle wielu innych regionów Japonii stanowiło wielkie osiągnięcie, jednak owa zamożność była bardzo krucha.
Szansa na pozytywny przełom przyszła w XVII wieku. Ieyasu Tokugawa po wielu latach wojen wszystkich ze wszystkimi pokonał wreszcie przeciwników i założył szogunat Tokugawa, który zapewnił długotrwały pokój w Japonii. Na Tashirojimę przybył jeden z dowódców pokonanych, którego darowano życiem, ale któremu kazano zająć się czymś innym, niż polityka i wojna. Ten znał tajemnicę hodowli jedwabników i produkcji jedwabiu, a choć wojną zabroniono mu się zajmować, to jednak grupa towarzyszących mu byłych, ale wciąż wyszkolonych samurajów była dostatecznie liczna, aby zorganizować produkcję zatrudniając do niej mieszkańców, a głównie mieszkanki, wyspy (mężczyźni byli głównie rybakami, i ta działalność tez przynosiła niezłe dochody).
Po początkowych tarciach wszystko się uspokoiło i wyspiarze zaczęli zarabiać pieniądze. Ledwie jednak dobrobyt począł kiełkować, już przyszło nieszczęście.
Głównym wrogiem jedwabników są myszy i szczury, które z upodobaniem wyżerają gąsienice i poczwarki, niszcząc hodowlę i kokony cennego włókna. Początkowo problemu nie było, ale kiedy w niemal każdym domu na wyspie pojawiły się jedwabniki, czyli źródło wartościowego białka, populacja szkodników eksplodowała, a hodowcy stanęli na granicy katastrofy.
Oczywiście, na pomoc sprowadzono koty, wprowadzając równocześnie, raczej prewencyjnie, karę śmierci za zabicie kota. Koty szybko przywróciły równowagę, ale problemu to nie rozwiązało – liczba gryzoni i kotów była w miarę stała, jednak utrzymująca się populacja myszy i szczurów skutecznie przeszkadzała w rozwoju hodowli jedwabników i zapewnieniu jej trwałej dochodowości. Jednym słowem, pat.
Historia nie zachowała imienia kogoś, kto wymyślił rozwiązanie. Ten ktoś wpadł na przełomowy pomysł, że aby koty zwalczyły gryzonie, kotów musi być dużo, o wiele za dużo, i muszą być syte. Wtedy wytępią myszy i szczury dla zabawy, utrzymując się z czegoś innego – konkretnie, z jedzenia dostarczanego przez ludzi. Nawet, jeśli nie wszystkie koty będą polować dla zabawy, to większość będzie, a skoro ich ogólna liczba kilkakrotnie wzrośnie, to liczba polujących też. Tyle, że już na zawsze będzie trzeba zapewnić pożywienie nadmiarowi kotów, bo inaczej plaga gryzoni wróci.
Źródło jedzenia było pod ręką – resztki i okrawki z ryb, łowionych przez swoich i przyjezdnych rybaków, a dodatkowo wprowadzono „koci podatek”, płacony w rybie. Pierwszy rok był trudny. Koty musiały się przyzwyczaić, ludzie poczekać i uwierzyć, że ta dziwaczna strategia – „przecież poluje tylko głodny” (i dzisiaj ten pogląd jest szeroko rozpowszechniony) – przyniesie w przyszłości jakieś rezultaty, bo na bieżąco przynosiła tylko koszty i dodatkowe obowiązki, gdyż rozsądnie nakazano, że koty mają być karmione nie w porcie, ale w obejściach, w których hodowano jedwabniki, żeby się futrzaki nie przeprowadziły. Do noszenia kotom jedzenia i karmienia ich zapędzono dzieci, którym zresztą nowy obowiązek spodobał się znacznie bardziej, niż pomoc w naprawianiu sieci, malowaniu łodzi czy sprzątaniu.
Koty szybko skorzystały z fantastycznej poprawy sytuacji, ich liczba gwałtownie wzrosła, a forma wszystkich osobników nie mniej gwałtownie się poprawiła, łowność też. Tłum pełnych energii myśliwych spowodował, że kilka lat później myszy i szczury stały się na wyspie zjawiskiem okazjonalnym. Te w gospodarstwach zostały wytępione praktycznie całkowicie, te, które próbowały wyokrętować się z przypływających łodzi rybackich, na ogół kończyły karierę już w porcie.
Koty całkowicie opanowały wyspę, produkcja jedwabiu ruszyła pełną parą, a wśród mieszkańców ugruntowało się przekonanie, że karmienie kotów przynosi dobrobyt.
Ta symbioza kotów, hodowców jedwabników i rybaków trwała przeszło 300 lat, jeszcze w 1950 r. mającą 3 kilometry kwadratowe Tashirojimę zamieszkiwało trochę ponad 1000 osób. Potem, niestety, wspomniana na wstępie rewolucja ekonomiczna pod nadzorem Amerykanów zburzyła idyllę. Praca w gwałtownie rozwijających się na czterech głównych wyspach Japonii zakładach przemysłowych była lepiej płatna, niż hodowla jedwabników czy przybrzeżne rybołówstwo, zaś życie o wiele ciekawsze, niż na sennej wysepce, i młodzi ludzie zaczęli wyjeżdżać. W 2000 r. Tashirojima liczyła nieco poniżej 100 mieszkańców, z czego 80% powyżej 65 roku życia. Japońskie społeczeństwo w ogóle szybko się starzeje, ale kocią wyspę wciągnięto na rządową listę społeczności wymierających.
No właśnie – kocią. Koty na wyspie zostały, jest ich dzisiaj kilka razy więcej, niż mieszkańców, i tamtejsi ludzie nadal o nie dbają. Japońskie państwo też się włączyło – koty otoczono opieką weterynaryjną, mieszkańcom zapewniono pomoc w postaci karmy, a co więcej, rozreklamowano koci raj.
Dziś hodowli jedwabników na Tashirojimie już nie ma, rybaków pozostało może 20, ale wysepka zaczyna odżywać – dzięki kotom. Są zadbane, zdrowe, przyjazne, wszędzie ich pełno, dają się głaskać i fotografować, więc stały się popularną atrakcją turystyczną. Japończycy w ogóle lubią zwierzęta, łatwiejsze do utrzymania w niedużych mieszkaniach koty w szczególności (japoński kot maneki – neko jest symbolem dobrobytu i szczęścia), i Tashirojimę odwiedza rosnący tłum turystów. Obecnie w skali roku są ich dziesiątki tysięcy, i choć wizyty trwają kilka godzin lub jeden dzień, to jednak w tym czasie trzeba się czegoś napić, coś zjeść, czasem kupić figurkę kota czy koszulkę albo bejsbolówkę z kotem, więc pojawiają się zauważalne przychody, nowe miejsca pracy. Na wysepkę przybyło i zamieszkało kilka młodych osób.
Kto wie – może koty jeszcze raz uratują Tashirojimę, i swój raj na wyspie?