cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Riko opowiada o kotach niezwykłych
„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.
Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”
Riko opowiada o Chance - kocie, który dostał drugą szansę
to cieszy się życiem, gdyż jego opiekunki systematycznie podają mu insulinę oraz zapewniają wszystkie niezbędne badania i zabiegi weterynaryjne. Jednym słowem, Chance wiedzie wygodne życie, i nie robi niczego nadzwyczajnego.
Dlaczego zatem stał się bohaterem kolejnego z serii opowiadań o kotach niezwykłych? Z uwagi na sposób, w jaki doszło do tego, że obecnie tak dobrze mu się powodzi.
Hobby Matta Guidarelli to jogging. Właściwie trudno mówić o hobby, to raczej pasja organizująca życie Matta. Biega on codziennie, długie odcinki, ciężkimi trasami, całkowicie niezależnie od pogody – skwar, plucha, mróz, śnieg, wściekły wiatr, kombinacja kilku z tych czynników naraz – Matta nic nie zniechęca, zajadle, codziennie trenuje.
Podobnie było 3 czerwca 2014 roku. Lało wściekle, dosłownie ściana wody, ale Matt oczywiście wyszedł biegać, i ostro ruszył jedną z trudniejszych dróg. Deszcz spowodował tylko jedną zmianę – Matt zrezygnował ze słuchawek, sprzęt mógł nie wytrzymać deszczu.
Już w drodze powrotnej, biegnąc w ulewie wzdłuż płytkiego strumienia Norman’s Kill, Matt usłyszał rozpaczliwe, pełne przerażenia wołanie o pomoc. To znaczy z tonu wynikało, że chodzi o pomoc – krzyk przypominał płaczące małe dziecko. Matt ruszył w dół strumienia, w kierunku źródła krzyku. Dziecka nie było, ale ku swojemu zdumieniu zobaczył, że na środku wciąż płytkiej, ale skutkiem lejącego deszczu gwałtownie wzbierającej strugi, stoi spory kontener do transportu zwierząt, i to z niego dobiegają krzyki o pomoc. Nic dziwnego – kontener był już zalany do 3/4 swojej wysokości, a woda stale się podnosiła.
Matt wszedł do strumienia, chwycił kontener i wyniósł go na brzeg. W środku trząsł się zupełnie przemoknięty, wielki, bury kot. Do całkowitego zalania kontenera brakowało może 10, może 12 centymetrów. Matt obawiając się, iż przerażony kocur po otwarciu skrzynki wyskoczy i na własną zgubę ucieknie gdzieś na oślep, zabrał go do domu wraz z kontenerem. Kot był ogromny, a kontener niezwykle ciężki.
W domu został włączony olejowy grzejnik, przygotowano odpowiednie legowisko, i Matt z wielkim ręcznikiem w rękach wydobył kocura. Ten bez problemu dał się wyciągnąć i wytrzeć, po czym skulił się przy grzejniku. Po chwili przestał się bać, i energicznie przystąpił do czyszczenia futerka.
Coś jednak wciąż było nie tak. Matt jako sportowiec nie jest słabowity, ale ten cholerny kontener nie mógł być aż tak ciężki. I rzeczywiście – na dnie kontenera znajdowała się starannie wpasowana deska, a pod nią 30 funtów, czyli prawie 14 kilogramów kamieni. Kocur, jak się potem okazało, ważył tyle samo, i stąd kontenerek tak nienaturalnie dużo ważył.
Matt Guidarelli nie jest miłośnikiem kotów, i ma ostrą alergię na ich sierść, ale krew go zalała. Jakiś plugawiec najwyraźniej zadał sobie wiele trudu, aby kot zginął powolną, okrutną śmiercią, tonąc we wzbierającym skutkiem ulewy strumieniu. Zostawił kocura przy grzejniku, i udał się na posterunek z kontenerkiem, złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Zawiadomienie przyjęto, spisano zeznania Matta, który wrócił do domu i natychmiast został wynagrodzony za dobry uczynek – kocur wysechł, doprowadził się do porządku, i właśnie zwiedzał mieszkanie swojego wybawcy, więc ten z miejsca dostał silnego ataku alergii. Kiedy już lek antyalergiczny opanował sytuację, Matt wyruszył do weterynarza.
Tam historii wysłuchano w zdumieniu, ale następna wizyta, we wskazanym przez weterynarza ośrodku opieki nad bezdomnymi zwierzętami, rozwiązała problem. Dwie sąsiadki, nieco już starsze i samotne panie Megan McGinnis i Dena Sanders poszukiwały kota, którym mogłyby wspólnie się zaopiekować.
Kocur uratowany przez Matta Guidarelli spodobał im się od razu, z wzajemnością, i trafił do nowego domu – a raczej dwóch, stojących po sąsiedzku. Pojechał do weterynarza, i okazało się, że wspólna opieka jest jak najbardziej wskazana – kocur cierpiał na cukrzycę, wymagał specjalistycznego jedzenia, systematycznych wizyt kontrolnych, i codziennego podawania insuliny, a to wszystko razem tanie nie jest. We dwie osoby poradzić sobie z problemem było znacznie łatwiej.
Kocur dostał na nowe imię Chance, błyskawicznie zadomowił się w nowym otoczeniu, i wygląda na to, że znalazł doskonałe miejsce u dobrych ludzi.
Pozostaje pytanie, co ze śledztwem? Niestety, tu nie ma dobrych wiadomości. Na kontenerze nie udało się znaleźć żadnych możliwych do odczytania odcisków palców, znajdująca się w nim nalepka z wagą kota, ale bez jego imienia, nie dała się zidentyfikować nawet w zakresie tego, czy pochodziła z kliniki weterynaryjnej, z linii lotniczej, czy z jakiejś innej instytucji. Kiedy rozpytanie w najbliższej okolicy, czy ktoś nie pamięta takiego kota nic nie dało, na rozwinięcie śledztwa zabrakło sił i środków („mała szkodliwość społeczna czynu”), i sprawę zamknięto.
Matt Guidarelli przez pewien czas, w trakcie swoich treningów, udawał, że szuka własnego kota, wypytując bliższych i dalszych sąsiadów, czy czasem takiego nie widzieli albo nie kojarzą, ale okazało się oczywiście, że nie. Po pewnym czasie Matt odpuścił – tym bardziej, iż, jak słusznie zauważył, „Nawet gdybym tego szubrawca zlokalizował, to i tak bzdurne przepisy zabraniają niestety zamknąć go w klatce i wrzucić do strumienia podczas ulewy…”.
Fakt, niestety zabraniają, nawet w USA.
Tym niemniej, Chance żyje, miewa się mimo choroby doskonale, i wygląda na to, że po powrocie z długiej podróży znalazł swoje miejsce na tym najpiękniejszym ze światów. Jego wiek oceniono na 8 lat, więc pod prawidłową opieką, ma szansę na co najmniej drugie tyle. Co najdziwniejsze, mimo tego, że jakiś plugawiec tak okrutnie naruszył jego zaufanie, Chance pozostaje wyjątkowo przyjaznym i skorym do zabawy kotem.
Ale jednak żal, że tego, kto chciał go utopić, nie udało się ustalić. Prędzej czy później komuś nadarzyłaby się przecież okazja, żeby klienta w domu odwiedzić – przy odpowiedniej perswazji właściwie sam wsiadłby do wyłożonego grubą folią bagażnika, a potem zaginął bez śladu, nie on pierwszy zresztą, wśród lesistych Appalachów, graniczących ze stanem New York…