cookies

 

Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.

Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Rozmiar tekstu: A+ A-

Riko opowiada o kotach niezwykłych

„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.

Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”

04.04.2014 Autor: Ludwik Kozłowski

Riko opowiada o Oswaldzie - kocie muzealnym

Tagi: riko muzeum kot
Kategoria: Riko opowiada
Nieduże – niecałe 50 tysięcy mieszkańców - miasteczko Stirling w środkowej Szkocji wyróżnia wspaniała, średniowieczna twierdza...
Riko opowiada o Oswaldzie - kocie muzealnym Riko opowiada o Oswaldzie -...

.... pięknie zachowane, również średniowieczne stare miasto, przyjazna architektura niedużych domów z późniejszych wieków, i bujna zieleń.

Nic dziwnego – Stirling od zawsze jest spokojnym miastem targowym dla najbardziej rozwiniętej rolniczo części Szkocji.

Jedną z atrakcji miasteczka jest Stirling Smith Museum and Art Gallery, powstałe w roku 1874. Muzeum, a tym bardziej muzeum prowincjonalne, kojarzy się zwykle z lekko przykurzoną instytucją, utrzymującą się przy życiu głównie z przyzwyczajenia lokalnych władz, którym nie wypada zamknąć przybytku, w którym z nudów posnęły już nawet lokalne pająki, nie mówiąc o personelu.

W przypadku tego muzeum, zwanego przez miejscowych Smith Institute, nic bardziej błędnego. Muzeum, zlokalizowane w eleganckich, parterowych pawilonach z jasnego kamienia, rozmieszczonych we wspaniałym, wielkim parku utrzymanym w naturalnym stylu angielskim, jest żywym, kwitnącym centrum kultury dla Stirling i całej okolicy. Oprócz funkcji muzealnych i galerii sztuki, w Smith Institute prężnie działa biblioteka, kilka kół literackich, teatr, lokalny chór i filharmonia, warsztaty ogrodnicze, tkackie i wielu innych rzemiosł tradycyjnych, stowarzyszenie rycerskie i klub automobilowy. O dziwo, wszystko to współistnieje w doskonałej harmonii.

Tradycją muzeum jest też to, że jego budynków przed gryzoniami, a parku przed dzikimi królikami, pilnował zawsze kot – rezydent, a niekiedy nawet ferajna kotów. Zawsze były to znajdy, które przygarnięto z ulicy, albo które same się przygarnęły. Jednak wraz z postępem cywilizacji bezdomnych uliczników zaczęło brakować, i w początkach XXI wieku zrobił się problem.

Dotychczasowy rezydent, bury zabijaka Willow, zaczynał się starzeć i z codziennych patroli najbardziej lubić drzemkę w słońcu lub na fotelu, stojącym obok grzejnika w gabinecie pani dyrektor muzeum, następców nie było widać, a myszy, szczury i króliki panoszyły się coraz bardziej.

I wtedy, jesienią 2004 roku, na sąsiednią posesję oddzieloną od muzealnego parku tylko murem, sprowadzili się państwo Clingan. Jak prawie wszyscy w okolicy mieli kota, a właściwie kociaka, urodzonego w maju tego roku. Niemal półroczny, biało-czarny kocurek okazał się wybitnie wszędobylski, i po zapoznaniu się z własną posesją, wkroczył na tereny muzeum – najpierw do ogrodu, a wkrótce potem do budynków.

Początki nie były łatwe. Ludziom z muzeum kocurek od razu przypadł do gustu, jednak rezydent Willow nie był zachwycony. Na początku kilka razy solidnie sprał nowego, i ten, wystraszony, przestał przychodzić, tym bardziej, że zima w Szkocji także nie zachęca kotów do spacerów. Jednak przez kilka zimowych miesięcy doskonale karmiony przez swoich ludzi i mieszkający w ciepłym domu kocurek stał się dużym kocurem, i z wiosną znów zaczął przeskakiwać przez mur otaczający Smith Institute.

Tym razem Willow nie protestował. Nowy dorównał mu wielkością, a poza tym – chciał ganiać po ogrodzie i różnych zakamarkach, to niech gania, my tymczasem pośpimy w cieple, należy nam się na starość. Tym sposobem najpierw zbrojny pokój, a potem wręcz sojusz został zawarty, a przybysz zapanował w muzealnym parku i budynkach.

Jak pierwotnie miał na imię u państwa Clingan nikt obecnie nie pamięta, ale w muzeum natychmiast dostał nowe imię – Oswald. Tak, tak, dobrze się Państwu kojarzy – po Lee Harveyu Oswaldzie, zabójcy prezydenta Kennedy’ego. Biało-czarny Oswald nic wprawdzie do amerykańskich prezydentów nie miał, ale imię dostał za to, że okazał się urodzonym zabójcą. Parkowe króliki, które miały do wyboru rozległe tereny zielone poza muzealnym parkiem, po kilku ofiarach wyniosły się jeszcze tej samej wiosny. Na szczury i myszy natomiast Oswald spadł niczym czterech jeźdźców Apokalipsy razem wziętych. Ofiary schwytane w parku znosił do domku ogrodników, te upolowane w budynkach składał przed gabinetem dyrekcji. Wyznaczone zostały dyżury, mające zapewnić usunięcie stosów zwłok przed pojawieniem się gości w muzeum i klientów w galerii, ale mimo to od czasu do czasu zdarzało się, że Oswald przebiegał między odwiedzającymi, niosąc szczura w zębach. Skądinąd, w okolicy o tradycjach rolniczych wywoływało to głównie pochwały.

Oswald (http://www.smithartgalleryandmuseum.co.uk/history/animals/oswald-the-museum-cat)

Jak wspomniano, króliki uciekły jeszcze wiosną, przed jesienią Oswald – który w domu państwa Clingan bywał gościem, wpadającym coś zjeść i na dodatkowe pieszczoty - wytępił pozostałe gryzonie, i wyglądało na to, że w jego obowiązkach pozostanie już tylko ogólny nadzór i drzemka, śladem Willowa.

Jednak nic z tych rzeczy. W przeciwieństwie do swego lubiącego ciszę i święty spokój starszego kolegi, Oswald okazał się kocurem towarzyskim. Jego głównym zajęciem stało się witanie i oprowadzanie gości po muzeum i towarzyszenie im podczas zakupów w galerii. Oswald zdobił swoją osobą muzealne meble, brał także żywy udział w zajęciach licznych, wymienionych na wstępie kółek zainteresowań, działających przy muzeum. Przechadzał się wśród czytelników w bibliotece, uczestniczył w spotkaniach literackich, grzecznie słuchał koncertów muzyki klasycznej w parku (słysząc utwory nowoczesne, Oswald natychmiast podejmował własną pieśń wojenną, ale miłośników muzyki współczesnej wśród gości Smith Institute szczęśliwie wielu nie było). Szczególnie zaprzyjaźnił się z towarzystwem tworzącym Klub Automobilowy, gdzie nieraz uczestniczył w przejażdżkach i prywatnych sesjach zdjęciowych.

Idylla ta uległa czasowemu przerwaniu w roku 2009, gdy rodzina państwa Clinganów przeprowadziła się do nieodległej miejscowości Bridge of Allan. Oswald, mimo że nowe miejsce zapewniało mu, tak jak i poprzednie, komfort domu z ogrodem oraz możliwość wizytowania ogrodów sąsiadów, był wybitnie niezadowolony. Wrzeszczał, znikał na kilka dni, urządzał dzikie bójki z kotami z sąsiedztwa, i ogólnie prowadził się jak najgorzej. Próby przekonania go do nowego miejsca trwały bez skutku przez cały rok 2010, i na początku roku 2011 Oswald został odwieziony do swojego ukochanego muzeum. Nawet staruszek Willow bardzo się ucieszył.

Oswald, oficjalnie mianowany, pod nazwiskiem Oswald Clingan-Smith, Kotem-Szefem Głównym Stirling Smith Museum and Art Gallery, wrócił z wielkim zadowoleniem do pełnienia swoich obowiązków. Stał się tak popularny, że do prowadzenia jego spraw internetowych na Twitterze i Facebooku, prezentowania filmów na YouTube, a także odpowiadania na korespondencję e-mailową oraz listową zatrudniono specjalna panią asystentkę. Co więcej, najlepiej sprzedający się produkt muzealnego sklepu z pamiątkami to wykonywane przez tę samą panią asystentkę, bardzo dobrze oddające jego wygląd, sylwetki Oswalda z biało-czarnej wełny, dające się wypełnić czymś miękkim jako poduszka, cukierkami jako skarbnica słodkości dla dzieci, albo czym dusza bogata dla wszystkich innych.

Po powrocie Oswaldowi doszedł jeszcze jeden poważny obowiązek.

Mianowicie, na zasłużoną emeryturę przeszedł znajomy Oswalda, pełniący od 1996 r. funkcję Oficera d/s Kontaktów z Otoczeniem  Hamish, ważący tonę byk lokalnej rasy górskiej, który nocami spacerował luzem po muzealnym parku, zapewniając absolutny brak niepożądanych gości. Emeryturę, którą Hamish spędza w luksusowych warunkach na farmie Kilmahog (założył tam rodzinę), wymusił fakt, iż z wiekiem jego od początku niełatwy charakter poprawił się na tyle, że Hamish zaczął gonić wszystko, co się rusza, a jest obce i większe od kota. Ta emerytura pociągnęła za sobą założenie nowoczesnego systemu alarmowego w parku i budynkach, więc od czasu do czasu Oswald zmuszony jest przetestować sprawność działania systemu.

Hamish (http://www.smithartgalleryandmuseum.co.uk/history/animals/hamish-the-highland-cow)

Co zrozumiałe, czyni to niemal zawsze między 2.00 a 4.00 nad ranem, przy czym dość często w nocy z soboty na niedzielę.

Będąc obiektem powszechnego szacunku i uwielbienia, Oswald w świetniej formie pełni swoje kierownicze funkcje po dzień dzisiejszy.          

Komentarze (0)
Nie pamiętam hasła
Chcesz dołączyć do nas ? Zarejestruj się
 

Innowacyjna gospodarka Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego Projekt współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego