cookies

 

Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.

Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Rozmiar tekstu: A+ A-

Riko opowiada o kotach niezwykłych

„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.

Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”

10.03.2014 Autor: Ludwik Kozłowski

Riko opowiada o Pepperze - kocie, który uratował dom

Pepper należy do tych szczęśliwców, którym w życiu od początku dobrze się układało.
Riko opowiada o Pepperze -  kocie, który uratował dom Riko opowiada o Pepperze -...

Rasowy Brytyjczyk, urodził się wiosną 2000 r. w Wielkiej Brytanii, w domu z ogrodem, i po odchowaniu, w takim też domu zamieszkał.  Natychmiast polubił nowych gospodarzy, a oni rozpieszczali kocura w kolorze ziarenek pieprzu, lubiącego rządzić włóczęgę, któremu jednak włóczęgostwo zbytnimi kłopotami nie groziło – okolica składała się z domów połączonych ogrodami, i Pepper tylko od czasu do czasu musiał przemykać przez jakąś lokalną uliczkę o małym natężeniu ruchu.

Po pięciu latach zdarzył się jednak poważny kłopot. Ludziom Peppera urodziło się dziecko. Kocur początkowo niezbyt często odwiedzał malucha – był wielki i jego przytulanie się do niemowlaka budziło obawę – ale kiedy mały człowieczek zaczął raczkować, Pepper został wiernym towarzyszem kulania się po dywanach. Niestety, uwielbiające zabawy z Pepperem dziecko coraz częściej kichało i miało katar, więc powstało podejrzenie alergii. Istotnie, to była alergia, i to nasilająca się.

Pepper musiał zmienić dom. Jego ludzie nawet nie pomyśleli o oddawaniu go do schroniska, rozpoczęli akcję poszukiwania nowego domu i nowych ludzi, w miejscu podobnym, ale jednak na tyle odległym, aby Pepperowi nie przyszło do głowy szukać drogi powrotnej.

Nowy dom znaleziono Pepperowi na przedmieściach Torquay w Devonshire, na południowym zachodzie Anglii. Oczywiście, kocurowi na początku przeprowadzka zupełnie się nie spodobała, najpierw się schował, potem posykiwał przy próbach brania go na ręce, ale Torquay i okolice to Angielska Riviera, nazwana tak bez żadnych żartów z uwagi na łagodny klimat, przepiękne krajobrazy pagórków i wrzosowisk, czyste rzeki i plaże, oraz zadbane ogrody. Taki właśnie ogród otaczał nowy dom Peppera oraz domy sąsiadów, nowi opiekunowie, państwo Sharon i Phil White starali się nowemu domownikowi nieba przychylić, i Pepper w końcu uznał, że nie jest źle. Zaprzyjaźnił się z sąsiadami, zaanektował ich ogrody – niekiedy dochodziło do sprzeczek z kotami sąsiadów, ale nieporozumienia dawało się jakoś wyjaśnić – i Pepper uznał okolicę za swoją.

Przy okazji, zawsze samodzielny i skłonny do wędrówek Pepper opanował nową umiejętność – nauczył się samodzielnie otwierać okna, żeby wyjść na dwór. Gospodarze początkowo myśleli, że raz, drugi i trzeci po prostu zapomnieli je zamknąć, ale kiedyś kot popisał się swoimi umiejętnościami publicznie – kiedy uznał, że zaproszeni przez gospodarzy goście robią się nieco za głośni dla lubiącego ciszę kota, przemaszerował przez salon, wskoczył na parapet, pociągnięciem łapy obrócił dźwignię odblokowującą podzielone w poziomie i uchylane na zewnątrz okno, po czym zgrabnie kicnął na zewnątrz. Oklaski i wyrazy uznania zignorował.

Powstał problem. Z jednej strony – jakość życia kota wzrosła, bo nawet pod nieobecność gospodarzy mógł wyjść i wrócić, kiedy chciał, z drugiej zaś, bezpieczeństwa to nie zwiększało. Ponieważ jednak w całej okolicy nikt nie pamiętał, kiedy ostatnio miało miejsce jakieś włamanie, to w końcu zrezygnowano z pomysłu założenia blokad, i Pepper mógł otwierać okna wedle uznania. Najbardziej lubił wychodzić oknem w kuchni.

W 2010 r. państwo White mieli urządzić większe przyjęcie z okazji Świąt Bożego Narodzenia, więc kilka dni wcześniej wybrali się popołudniem na duże zakupy. Pepper został w domu, uznano, że przy zimowej pogodzie okien nie będzie otwierał, w domu przecież o wiele cieplej, a i miejsca nie brakuje. Kiedy państwo White dojeżdżali do centrum Torquay, Sharon White zauważyła, że nie wzięła torebki – postanowili jednak nie wracać. Szkoda czasu, a pan White też przecież miał kartę płatniczą.

Około piątej po południu państwo White zakończyli zakupy i właśnie zasiedli do zasłużonej five o’clock tea, kiedy zadzwonił telefon. Pan White odebrał, i zaraz oblał się herbatą, którą akurat odstawiał na stolik. Głos z drugiej strony należał do oficera straży pożarnej, który poinformował, że właśnie ukończono gaszenie pożaru u państwa White, więc wskazany byłby przyjazd, celem oszacowania strat i przeprowadzenia formalności. Po upewnieniu się, że nie jest to głupi żart jakiegoś znajomego, przedwcześnie rozbawionego świąteczną atmosferą, państwo White w te pędy wrócili do domu.

Dom jednak stał, a przed nim wóz bojowy strażaków, załoga z wprawą zwijała węże. Dowodzący akcją powiadomił, że pożar wybuchł w kuchni, ale dzięki błyskawicznemu powiadomieniu straży i jej szybkiemu przyjazdowi został stłumiony właściwie w zarodku, więc zniszczenia ograniczają się tylko do kuchni właśnie. Gospodarzom ulżyło, i wtedy oficer spytał, czy państwo White mają kota. Sharon White zbladła, ale odpowiedziała dzielnie, że tak.  – No, to dzięki niemu właśnie dom zasadniczo nie ucierpiał, a straty są niewielkie, odparł strażak.

W tym momencie pojawili się zaprzyjaźnieni sąsiedzi, niosąc Peppera, któremu najwyraźniej nic nie było, za to sąsiedzi i dowódca strażaków mieli wspólnie do opowiedzenia państwu White ciekawą historię.

Jak powiedział szef straży, pożar wybuchł w kuchni, konkretnie – zapaliła się kuchenka mikrofalowa. Pani White zbladła ponownie – zapomniała nie tylko torebki, zapomniała także wyłączyć mięso, które wstawiła do kuchenki. Coś się zepsuło, wyłącznik termiczny nie zadziałał, no i zaczęło się palić. Dlaczego jednak pożar został tak wcześnie wykryty i stłumiony z niewielkimi szkodami?
Ano dlatego, że zapach podsmażanego mięsa ściągnął najwyraźniej Peppera z sofy w salonie do kuchni, ale kiedy z mikrofalówki strzelił ogień i czarny dym, kocur zamiast uciec i schować się pod łóżkiem, sprawnie, wytrenowanym ruchem otworzył okno i pognał do sąsiadów, których znał doskonale. Tam skoczył na zewnętrzny parapet, też zresztą kuchennego okna, przez które nieraz wydawano mu różne smakołyki, i zaczął wściekle tłuc w nie łapą. Sąsiedzi usłyszeli alarm, otworzyli okno, ale Pepper nie wskoczył do środka, żeby się ogrzać, tylko z wrzaskiem zeskoczył z parapetu do ogrodu, zakręcił się, wskoczył z powrotem na parapet, znów wrzasnął, zeskoczył – za trzecim razem sąsiad wyszedł z domu i poszedł za Pepperem. Ledwo wyjrzał za róg swojego budynku, zobaczył czarny dym walący z kuchennego okna państwa White.

Straż, jako się rzekło, przyjechała błyskawicznie, i ogień ugaszono.

Świąteczna uczta została sporządzona z dań zamówionych z restauracji, a jej jedynym bohaterem był, rzecz jasna, Pepper. Jak stwierdził pan White:

„To jest wyjątkowo kategoryczny, władczy i potrafiący różne rzeczy wymusić kot, któremu zdarza się otworzyć szafę i umościć sobie legowisko z naszych szetlandzkich swetrów, bo akurat ma taki kaprys, ale od teraz ma prawo uważać, że to wszystko jest jego, swetry też”.

Co więcej, Pepper w sposób zasadniczy wpłynął także na poprawę jakości posiłków w domu państwa White. Kiedy po remoncie kuchni kocur piąty raz z rzędu starannie osikał nową kuchenkę mikrofalową, czyli znów przywleczone przez nierozsądnych ludzi źródło poważnego zagrożenia – a przedtem nigdy nie zdarzyło mu się osikać w domu czegokolwiek, choć ogrodowy teren znaczył – Sharon White słusznie uznała, że najwyższy czas z niej zrezygnować.

Komentarze (0)
Nie pamiętam hasła
Chcesz dołączyć do nas ? Zarejestruj się
 

Innowacyjna gospodarka Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego Projekt współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego