cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Riko opowiada o kotach niezwykłych
„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.
Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”
Riko opowiada o Patchu - kocim terapeucie
co jedni chwalą, inni ganią, ale trudno się spodziewać, aby dla kogoś takiego najważniejszą istotą w życiu stał się nieduży, biały kot.
Kiedy McGahey miał 18 lat, spotkała go grubsza nieprzyjemność – chociaż wojna w Wietnamie dobiegała już końca, został powołany do wojska i wysłany do dżungli. Służył w korpusie medycznym, był najpierw sanitariuszem w jednostce frontowej, potem służył w szpitalu polowym. To, z czym się zetknął i na co się napatrzył, wpłynęło na niego jak najgorzej. Sytuację pogorszył fakt, że po powrocie nie spotkało go bynajmniej uznanie – amerykańskie społeczeństwo było w znacznym stopniu ogłupione lewacką propagandą, i weteranów z Wietnamu częściej spotykały przykrości, niż zaszczyty.
U McGaheya pod koniec lat 70-tych zdiagnozowano trwały zespół stresu pourazowego, leczenie nie przynosiło wyraźnych rezultatów i byłemu żołnierzowi wiodło się w życiu coraz gorzej. Wybuchy niekontrolowanej agresji powodowały, że systematycznie tracił pracę, rodzina go zostawiła, od czasu do czasu miewał kłopoty z prawem, i właściwie całe życie miał pod górkę – jednak wciąż próbował znaleźć jakąś radę na swoje kłopoty. Bez większego skutku przez 30 lat, aż wreszcie w 2008 roku kolejny lekarz powiedział mu wprost – panie McGahey, panu nie pomogą żadne lekarstwa ani żadne terapie, jesteś pan coraz starszy i wreszcie w jakiejś awanturze ktoś pana zatłucze, pora na środki radykalne. McGahey nie bardzo wiedział, co lekarz ma na myśli, a ten zaproponował zdumionemu pacjentowi zaopiekowanie się kotem. Nie bez powodu – właśnie znalazł 6-miesięcznego, białego kocurka, który nie mógł zostać u pana doktora, gdyż nie akceptował go stały kot medyka.
McGahey najpierw się żachnął, ale potem pomyślał, że co szkodzi spróbować – najwyżej się kota odda do schroniska.
Nic z tych rzeczy. Patch, nieduży, smukły, biały kotek z miejsca zawładnął sercem i skromnym mieszkaniem steranego weterana. W domu lekarza siedział głównie na szafie i warczał na kota-rezydenta, tymczasem McGaheya miał tylko dla siebie. Szalał po mieszkaniu, potrafił po zasłonce wspiąć się na karnisz, a z karnisza skoczyć na żyrandol, po powrocie gospodarza z pracy z radosnym piskiem wskakiwał mu na plecy, rozsypywał orzechy i chipsy pogryzane do piwa przy wieczornym oglądaniu telewizji, godzinami mruczał na kolanach, a przede wszystkim – czuwał w nocy, kiedy niemal zawsze budziły się upiory. Gdy McGahey zaczynał śnić kolejny koszmar, mały, ale zdecydowany kotek stawał na poduszce, przyciskał do niej przednimi łapkami głowę swojego człowieka, i zaczynał go lizać, jak kotka kociaka. McGahey początkowo budził się z krzykiem, kilka razy zrzucił Patcha na podłogę, ale kocurek nie rezygnował. Po kilku tygodniach upiory zaczęły ustępować – najpierw zjawiały się rzadziej w ciągu każdej nocy, potem nie każdej nocy, aż wreszcie przychodziły tylko niekiedy.
John McGahey opowiedział o tym swojemu lekarzowi, i ten wypisał Patchowi oficjalny certyfikat, jako zwierzęciu terapeutycznemu, którego stała obecność niezbędna jest dla zdrowia pacjenta. Patchowi uszyto specjalną torbę, i siedząc w niej, kot towarzyszy swojemu człowiekowi niemal wszędzie, a kiedy tylko John McGahey czuje, że ogarnia go gniew, wkłada rękę do torby i zaczyna głaskać Patcha – demony znikają, i obecnie Patch głaskany jest prawie wyłącznie z przyjaźni, a nie z gwałtownej potrzeby rozładowania nie wiadomo skąd przychodzących, złych emocji.
Jednak Patch musiał walczyć nie tylko z upiorami w głowie pana McGaheya.
Corpus Christi w Teksasie, gdzie od lat mieszka John McGahey, to niby całkiem duże, 300-tysięczne, nowoczesne miasto łączące w sobie rozwinięty przemysł, duży port, bazę Marynarki Wojennej USA i sporo atrakcji turystycznych, 2008 rok to wiek XXI, i nawet Patch jest biały, a nie czarny, ale nawet to wszystko razem nie powstrzymało ludzkiej i urzędniczej głupoty. W mieszkaniu Johna Patch był u siebie (choć i tu konieczne było uzyskanie zgody administratora budynku na zamieszkiwanie z kotem, na szczęście administrator zrezygnował nawet z kaucji i podniesienia czynszu za futrzastego współlokatora), ale poza nim były głównie kłopoty, chociaż kocurek miał wszelkie możliwe świadectwa zdrowia i szczepienia.
W komunikacji miejskiej i podmiejskiej stale wynikały problemy związane z zagrożeniem życia i zdrowia innych pasażerów, stwarzanym przez Patcha. W osiedlowym sklepie problemów wprawdzie od początku nie było żadnych, ale w lokalnych knajpkach z reguły już tak. W bibliotece wystąpiono z pomysłem, że dla bezpieczeństwa innych czytelników należałoby Patchowi, ważącemu 4 kilogramy, usunąć pazury, jako potencjalne narzędzie mordu – tu pan McGahey wściekł się jak za dawnych czasów, i tylko obecność Patcha uratowała dyrektora biblioteki od wyjścia z pracy przez okno, wraz z szybą, ramą i futryną.
Miarka przebrała się w lokalnym biurze Urzędu ds. Weteranów, skąd Johna wyproszono wraz z Patchem, gdyż ten ostatni „stwarzał bezpośrednie zagrożenie dla osób urzędowych, pełniących swoje obowiązki” – tak napisano w oficjalnym piśmie, które pan McGahey otrzymał w odpowiedzi na żądanie wyjaśnień, dlaczego właściwie go wyrzucono z urzędu mającego się nim opiekować.
Za radą lekarza, i wsparty jego pisemną opinią o zbawiennym wpływie Patcha na zdrowie pacjenta, John McGahey udał się ze wspomnianym urzędowym listem prosto do sądu, gdzie wystąpił nie o odszkodowanie, ale o wydanie wyroku stwierdzającego, że Patch jest zwierzęciem terapeutycznym, że ma prawo przebywać tam, gdzie i jego opiekun, że nie stwarza żadnego zagrożenia dla nikogo, i że próby jego usuwania stanowią bezpośredni, karalny zamach na zdrowie obywatela McGaheya. O dziwo, adwokat, znajomy lekarza, zdecydował się reprezentować kota i jego człowieka za darmo – być może zresztą, chodziło mu o rozgłos, przydatny w każdym biznesie.
Sędzia Loyd Neal, do którego trafiła sprawa, początkowo sądził, że czegoś nie zrozumiał. Jako człowiekowi rozsądnemu trudno mu było uwierzyć, że wszystkie opisane w pozwie objawy głupoty i szkodnictwa w oczywistej skądinąd sprawie mają miejsce, ale wkrótce zrozumiał, że faktycznie mają. Wydał nie tylko bardzo zdecydowany i ostro sformułowany wyrok stwierdzający, że zgodnie z ustawą o osobach niepełnosprawnych Patchowi przysługują wszystkie przywileje zwierzęcia terapeutycznego, w tym prawo stałego towarzyszenia swemu opiekunowi w szeroko rozumianej przestrzeni publicznej, ale także sporządził wiążące prawnie pouczenie wyjaśniające, jakie kary – a są one bardzo poważne, z wieloletnim więzieniem włącznie – przewidziano za utrudnianie pracy zwierząt terapeutycznych grożące zdrowiu osób ze zwierząt tych korzystających. Kosztami procesu obciążył Urząd ds. Weteranów, który ze strachu przed medialną kompromitacją nie odwoływał się od decyzji Wysokiego Sądu.
I tak oto, oprócz Patcha, John McGahey zawsze ma przy sobie odpis wyroku i pouczenia, dzięki czemu wszelkie problemy znikają, jak ręką odjął. Prawdę powiedziawszy, obecnie problemów tych już prawie nie ma – nawet w 300-tysięcznym mieście wiadomości rozchodzą się dość szybko.
Wyrok sędziego Neala ma też szerszy, pozytywny wymiar. W USA funkcjonuje tzw. precedensowy system prawny, i wyrok sędziego z Teksasu jest wiążącą wskazówką dla innych sądów, a także prawną informacją dla wszystkich innych – kot, nie tylko pies przewodnik, jest zwierzęciem terapeutycznym, o ile posiada odpowiednie zaświadczenie lekarskie, i przysługują mu wszelkie związane z tym przywileje.
I jeszcze jedna dobra wiadomość – Patch w doskonałym zdrowiu opiekuje się Johnem McGaheyem do dzisiaj, a jego człowiek wprawdzie pamięta, że przez 30 lat prześladowały go upiory, ale wie też, że już tego nie robią. Patch, biały kocurek małego ciałka, ale wielkiej mocy, wygnał wszystkie.