cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Riko opowiada o kotach niezwykłych
„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.
Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”
Riko opowiada o Oskarze - kocurze niezatapialnym
Nie zawsze wychodzi to kotom na zdrowie, gdyż zbyt często, niestety, znajdują się ludzie, którzy chcą to sprawdzić, a kot w wyniku tych prób cierpi lub ginie.
Jednak niniejsza historia dotyczy kota, który chyba miał coś więcej, niż 9 żyć, a któremu ludzie z jednej strony fundowali kolejne sprawdziany, ile tych żyć i tego „czegoś więcej” właściwie jest, a z drugiej – z wielkim zaangażowaniem pomagali kotu, gdy jego życie było w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Oskar – bo tak kocur miał początkowo na imię – urodził się w Niemczech, w nie najmilszych czasach poprzedzających II wojnę światową. Dokładna data nie jest znana, ale kiedy Oskar trafił w 1940 r. na pokład „Bismarcka”, najpotężniejszego wówczas okrętu III Rzeszy, był już dorosłym, wielkim, czarno-białym kotem, czyli na świat przyszedł pewnie gdzieś w 1937 r. Wydawało się, że ogromny, na pozór niezatapialny okręt liniowy będzie dla Oskara bezpiecznym domem na długie lata, ale los chciał inaczej.
W maju 1941 r. „Bismarck” wypłynął w swój pierwszy rejs bojowy, z zadaniem zwalczania brytyjskiej żeglugi na Atlantyku. Anglicy mieli świadomość zagrożenia, i niemieckim okrętom (pancernikowi „Bismarck” towarzyszył jeszcze ciężki krążownik „Prinz Eugen”) drogę zagrodził zespół złożony z pancerników „Hood” oraz „Prince of Wales” i pomniejszych jednostek. Teoretycznie Brytyjczycy mieli przewagę, w praktyce „Hood” został błyskawicznie zatopiony (uratowało się 3 marynarzy z przeszło 2-tysięcznej załogi), „Prince of Wales” uszkodzony, i Niemcy popłynęli dalej.
Jednak „Bismarck” też doznał pewnych uszkodzeń, a wstrząśnięci klęską Anglicy utworzyli potężny zespół, złożony z pancerników, lotniskowca „Ark Royal” i wielu okrętów osłony, w tym niszczyciela „Cossack”, która to flota miała za wszelką cenę „Bismarcka” dopaść i zniszczyć. Tak też się stało – najpierw samoloty z „Ark Royal” uszkodziły „Bismarcka”, potem rozbiły go brytyjskie pancerniki, i ostatecznie wielki okręt zatonął po ataku torpedowym niszczycieli, którego nie miał już czym odeprzeć.
Załoga „Bismarcka” liczyła przeszło 2.200 marynarzy, spośród których Brytyjczykom udało się uratować tylko 187. Kiedy okręty prowadzące akcję ratowniczą miały już odpływać, z pokładu HMS „Cossack” zauważono kota, dryfującego po zimnym morzu na jakimś kawale drewna. Mimo, że wywiad donosił o obecności w pobliżu niemieckich okrętów podwodnych, niszczyciel zastopował, spuszczono na wodę szalupę, i podniesiono Oskara z wody.
Na „Cossacku” Oskar został Oscarem, i szybko przyzwyczaił się do swojego nowego, choć o wiele mniejszego okrętu, i jego załogi, mimo, iż ta mówiła odmiennym językiem. Pewnie się zastanawiał, po co właściwie ci ludzie się biją i niszczą nawzajem swoje okręty.
Wedle wszelkich świadectw Oscarowi na morzu bardzo się podobało, i błyskawicznie został ulubieńcem nowej załogi. Niestety, szczęście nie trwało długo. 24 października 1941 r. HMS ”Cossack”, który eskortował konwój płynący z Gibraltaru do Wielkiej Brytanii, został storpedowany przez niemiecki okręt podwodny „U-563”. Niszczyciel był bardzo ciężko uszkodzony, ale nie zatonął od razu, i został wzięty na hol przez HMS „Legion”, z zadaniem odprowadzenia do Gibraltaru. Niestety, Morze Śródziemne też bywa burzliwe, i 27 października postanowiono z „Cossacka” zdjąć załogę, a uszkodzony okręt zatopić, gdyż groził wywrotką i katastrofą także holujacemu go „Legionowi”. Tuż przed zrealizowaniem tej decyzji, „Cossack” eksplodował, zabijając 159 członków swojej załogi i błyskawicznie tonąc. Z „Legiona” spuszczono łodzie, które przeszukały miejsce katastrofy – wśród ocalałych znajdował się Oscar. Tym razem podjęto go z wody, gdy samodzielnie pływał wśród szczątków, próbując znaleźć jakieś oparcie.
Wraz z innymi rozbitkami Oscar trafił do portu w Gibraltarze, i znalazł tymczasowe schronienie w kapitanacie portu. Na lądzie był jednak wyraźnie niezadowolony, i kiedy do Gibraltaru wpłynął lotniskowiec „Ark Royal” – ten sam, którego samoloty przyczyniły się do zatopienia „Bismarcka” – Oscar został na niego zaokrętowany. Wołano go nadal imieniem Oscar, ale załoga lotniskowca, znając przeszłość kocura, nadała mu dodatkowe imię – „Unsinkable Sam”, czyli „Niezatapialny Sam”.
Pseudonim okazał się proroczy. Już 14 listopada 1941 r., podczas rejsu powrotnego z Malty do Gibraltaru, „Ark Royal” został storpedowany przez „U-81”. Wobec kontrakcji eskorty, obficie rzucającej bomby głębinowe, niemiecki okręt podwodny nie mógł ponowić ataku, i wielki lotniskowiec tonął powoli, co umożliwiło uratowanie niemal całej (zginął tylko jeden człowiek) załogi. Oczywiście, wśród uratowanych był także Oscar, czyli „Unsinkable Sam”.
Oscar wrócił do Gibraltaru, i ponownie trafił do kapitanatu portu. Tym razem jednak, zaobserwowano zasadniczą zmianę jego zachowania. O ile poprzednio kocur był wyraźnie nieszczęśliwy siedząc w budynku, i rwał się na morze, to tym razem twardo siedział w oknie, na wewnętrznym parapecie, i wściekle warczał na wszelkie przepływające statki i okręty, które widać było z biur kapitanatu. Widać spodziewał się wszystkiego najgorszego.
Statków było dużo, Oscar pieklił się nieustannie, a że był wielki i potężny, to jego awantury istotnie przeszkadzały w pracy. Poza tym, nie można było narażać na stresy tak zasłużonego weterana.
Oscar został przeniesiony do siedziby gubernatora Gibraltaru, gdzie nie widząc jednostek pływających, za to korzystając tak z luksusowego zakwaterowania i doskonałego wyżywienia, jak i rozległego, bezpiecznego ogrodu, szybko doszedł do siebie.
Niestety, życie pałacowego pieszczocha nie było Oscarowi pisane. Był ulubieńcem żony gubernatora, jednak uwielbiała też ona ogrodowe ptaki, za którymi Oscar również przepadał, ale niekoniecznie w tym samym sensie. Co więcej, choć koty są z zasady ciepłolubne, wielkiemu, ciężkiemu i pokrytemu gęstym futrem Oscarowi gorący klimat Gibraltaru niezbyt służył, lokalne koty były raczej małe i smukłe, więc znosiły upały o wiele lepiej.
Z ciężkim sercem postanowiono, że Oscar musi siedzibę gubernatora opuścić. Na prośbę jego małżonki operację starannie przygotowano, i okazało się, że w ładnym domu z ogrodem na przedmieściach Belfastu mieszka jeden z oficerów z HMS „Cossack”, w wyniku ran odniesionych podczas zatopienia tego okrętu pełniący obecnie służbę na lądzie. Z radością zgodził się on przyjąć Oscara pod swój dach.
Kocur trafił na pokład samolotu transportowego lecącego z Gibraltaru do Wielkiej Brytanii, i po spokojnej tym razem podróży, chociaż z kilkoma przesiadkami, trafił do Belfastu. Wojenny rozgardiasz – a raczej wpływy gubernatora Gibraltaru – spowodowały, że o kwarantannie zapomniano, i Oscar zamieszkał w domu z ogrodem, w odpowiadającym mu, nieco chłodniejszym klimacie. Dzięki swojemu ogromowi w krótkim czasie został szefem całej okolicy, ale zachowane wspomnienia wskazują, iż był dobrotliwym władcą, i nie stosował zbędnej przemocy.
Oscar już nigdy więcej nie znalazł się na morzu. Otoczony przyjaźnią swoich ludzi, żył w domu z ogrodem do 1955 roku, i w tym ogrodzie spoczął na zawsze, w godnym wieku blisko 20 lat.
Oczywiście okazało się, że odmawiając zaokrętowania na jakikolwiek statek miał głęboką rację. Niszczyciel „Legion”, który uratował go z „Cossacka”, został zatopiony w roku 1942, zaś niszczyciel „Lightning”, który podjął Oscara z tonącego lotniskowca „Ark Royal”, poszedł na dno w roku 1943 – tym samym, w którym Oscar zamieszkał w Belfaście.
No, i jeszcze jedno – w międzynarodowym kodzie sygnałowym, flaga „O” („Oscar”) oznacza „Człowiek za burtą!”...