cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Riko opowiada o kotach niezwykłych
„Riko, sam kocur niezwykły, o sobie, swoim życiu, kotach ze swojej ferajny oraz swoich i obcych ludziach, opowiada w książce „Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu”. Opowieści te są i wesołe, i smutne, i twarde, i łagodne – jak to w życiu. Wszystkie zdarzyły się naprawdę, i wiele nauczyły ludzi Rikiego. Aby je poznać, warto kupić książkę, no i zajrzeć na stronę www.facebook.com/rikoimy, gdzie informacji o książce, Rikim, i jego ferajnie jest dużo więcej, niż tutaj.
Jednak na świecie istniało i istnieje bardzo wiele innych kotów niezwykłych. Jedne były niezwykłe w okolicznościach ekstremalnych, a inne w zwykłej codzienności. O tych właśnie kotach, niezwykłych na wiele sposobów, będzie tutaj opowiadał Riko. Czasami Riko opowie też coś o sobie, albo o kotach ze swojej ferajny, a nawet o ludziach. Zachęcamy do lektury.”
Riko opowiada o Dewey - kocie, który ocalił miasto
...para kociaków, które wspólnie były dobrym duchem trzymiesięcznej przeprawy tratwą przez północny Atlantyk, a potem podbiły serce i zajęły pałac brytyjskiego księcia – to wszystko przykłady kotów niezwykłych, pokazujące, jak wielkie potrafią być te małe futrzaki.
Wśród wielu zdumiewających historii, jest też historia kota, który ocalił miasto.
Iowa to w wielkiej mierze rolniczy stan, dumny ze swoich farmerskich tradycji oraz nowoczesności i produktywności swojego rolnictwa, prawdziwy wzór „real heartland USA”. Jednak lata 80-te XX wieku nie były łaskawe dla zwykłych farmerów w Stanach Zjednoczonych – opłacalność produkcji spadała, i coraz częściej rodzinne farmy przejmowane były przez wielkie firmy rolne, gospodarujące na dziesiątkach tysięcy hektarów. Dla lokalnych społeczności była to klęska finansowa, a klęskę tę szczególnie odczuły małe miasteczka, będące dotąd lokalnymi centrami życia społecznego i gospodarczego.
Jednym z takich miasteczek było Spencer, w drugiej połowie lat 80-tych zmierzające szybkim krokiem w stronę ekonomicznej ruiny i ogólnego rozpadu. Coraz więcej lokalnych farmerów traciło farmy, coraz mniej było klientów na usługi – od banków, przez naprawę maszyn i samochodów, aż do lokalnych knajpek i barów – oferowane przez Spencer, i wydawało się, że nic tego procesu nie powstrzyma. Chociaż właściwie, bary i sklepy alkoholowe najlepiej radziły sobie w kryzysie – pijaństwo w Spencer i okolicy rosło na potęgę.
W tej sytuacji niczym dziwnym nie było, że lokalna biblioteka, kiedyś pełna czytelników i będąca miejscem różnych imprez kulturalnych, teraz świeciła pustkami, i coraz częściej jej klientelę stanowili ludzie chcący przesiedzieć dzień w cieple, a nie mający pieniędzy na whisky w barze.
Pewnego szczególnie paskudnego i lodowatego poranka w styczniu 1988 r. pani Vicky Myron, kierowniczka owej coraz szybciej przekształcającej się w przytułek biblioteki, otwierając drzwi, usłyszała jakiś dziwny, słabiutki i pełen rozpaczy pisk. Rozejrzała się dookoła, nie było widać nikogo, kto na dotkliwym mrozie mógłby piszczeć. Już chciała wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi, kiedy pisk się powtórzył. Vicky wznowiła poszukiwania, i tym razem ustaliła źródło pisku – dochodził ze stojącej przed wejściem metalowej skrzynki, do której czytelnicy wrzucali przeczytane książki w czasie, kiedy biblioteka była zamknięta, a oni akurat przechodzili w pobliżu. Vicky otworzyła skrzynkę i zajrzała do środka. W środku dogorywał malutki, jasnorudy kociak, którego do skrzynki wrzucił, najpewniej poprzedniego wieczoru, jakiś szczególnie dobry człowiek.
Pani Myron, której kryzys w Spencer też nie oszczędzał – straciła farmę, jej mąż popadł w alkoholizm, a ona sama z trudem pokonała raka, najpewniej wywołanego przez te wszystkie nieszczęścia – natychmiast przystąpiła do ratowania nieboraka. Wydobyła go z lodowatej skrzynki, otuliła ręcznikiem, włożyła do kartonowego pudełka, i postawiła na kaloryferze. Kociak przestał piszczeć, więc pomyślała, że umarł, ale nie – żył, tylko zrobiło mu się cieplej, więc przestał płakać. Szybki telefon do gabinetu weterynaryjnego – klientów było jak na lekarstwo, kociaka można było przyjąć od razu, i Vicky wyruszyła natychmiast, chwilowo zostawiając bibliotekę pracownikom.
Kociak dostał kroplówkę, opatrzono częściowo odmrożone łapki, i kocurek wrócił do biblioteki. Dostał na imię Dewey, a po załatwieniu niezbyt, na szczęście, uciążliwych procedur biurokratycznych, został oficjalnym rezydentem biblioteki miejskiej w Spencer. Wciąż był ledwie żywy i długo dochodził do siebie, ale kiedy tylko dał radę stanąć na pokrytych jeszcze opatrunkami łapkach, z zapałem trykał głową opiekujących się nimi pracowników biblioteki.
Dewey wydobrzał, i objął w posiadanie swoje nowe królestwo. Jednak nie krył się wśród regałów, nie spał bezustannie na kaloryferze, ani nie popatrywał wyniośle z bezpiecznej przystani najwyższych półek z książkami. Dewey witał wszystkich wchodzących do biblioteki, spacerował między stolikami w czytelni, i systematycznie przysiadał się, mrucząc, do gości. Wkrótce zauważono, że wybierał tych, których kłopoty przygniotły ciężej, niż innych, i mruczał im szczególnie długo. Jednak oprócz tego, że był, witał się, mruczał, trykał głową, siadał na kolanach, patrzył w oczy, a czasem kogoś polizał, pogłaskał łapką albo pougniatał, Dewey musiał robić coś jeszcze. Coś niedostrzegalnego dla ludzi, ale potężnie na nich oddziaływującego, dobrego i ważnego. Coś przekazywał, coś nieuchwytnego, ale drogocennego i magicznego, coś, co miało moc odwracania ponurej rzeczywistości.
Obecność Deweya spowodowała, że bibliotekę zaczęło odwiedzać więcej gości, najpierw ze Spencer, potem z pobliskiej okolicy, a potem, kiedy zaczęła rozchodzić się wieść, że w bibliotece urzęduje rudy kot, który ledwo przeżył, ale który stara się dodać każdemu otuchy, także z całego hrabstwa. Trudno to wytłumaczyć, ale Dewey swoją obecnością, swoim mruczeniem, swoją historią i tym czymś, czego właśnie nie potrafimy wytłumaczyć, wlał otuchę w serca pognębionych mieszkańców Spencer i okolic.
Rozmowy w bibliotece przestały być rozważaniami o klęsce, prowadzącymi do wniosku, że trzeba by się napić, a zaczęły dotyczyć tego, co by można zrobić, żeby klęskę odwrócić. Mieszkańcy jakby przypomnieli sobie – albo raczej przypomniał im Dewey – że przecież są potomkami osadników, którzy trzy pokolenia wstecz zagospodarowywali Iowę w warunkach, wobec których ogarnięte kryzysem Spencer było w istocie czymś na kształt ochronki.
Zaczęto od zwykłych porządków, wróciło poczucie sąsiedzkiej solidarności, odżył duch przedsiębiorczości amerykańskich pionierów, kierujących się niegdyś zasadą „If you fail, try again” i rozwiązujących nie takie problemy, jak nieco dłużej się utrzymujący spadek opłacalności produkcji rolnej. Spencer przestało popadać w ruinę powodowaną zaniedbaniem, lepiej sobie radzący farmerzy wspomogli słabszych, wpadnięto na pomysł, że kupując wspólnie, a więc w dużej ilości, środki produkcji, można wynegocjować znaczne obniżki ich cen, a sprzedając wspólnie, czyli znowu duże ilości, można zawrzeć długoterminowe kontrakty z hurtownikami i wynająć prawnika, który zadba, żeby te kontrakty nie były jednostronne, znów pojawił się popyt na usługi rzemieślników i fachowców ze Spencer... Przełom nastąpił, kiedy największy miejscowy pracodawca, duża firma z branży części samochodowych, postanowiła nie wynosić się ze Spencer, tylko rozwinąć działalność, w tym poprzez rozbudowę oddziałów terenowych i rozszerzenie zakresu świadczonych usług.
Zmiany te spowodował rudzielec Dewey, patronujący miejskiej bibliotece, która stała się ośrodkiem strategicznych narad mieszkańców – zawsze w obecności Deweya - rozważających, co by tu jeszcze można rozwinąć i poprawić. Oczywiście, przy okazji sama biblioteka też rozkwitła.
To jednak dalece nie wszystko. Sława Deweya, jako kota, który tchnął ducha w upadające Spencer, rozeszła się na tyle szeroko, że do miasteczka zaczęły napływać najpierw grupki, a potem, stopniowo, wręcz tłumy turystów. Dewey był magnesem, który te tłumy ściągał, dzięki czemu ożyły lokalne biznesy obsługujące gości, a samo miasteczko zaczęło być znane w skali całych Stanów Zjednoczonych. Nie mniejszą sławę zyskał Dewey – pisała o nim lokalna i ponadlokalna prasa, występował w telewizji, opowiadano o nim w radiu, nakręcono film rozpowszechniany na kasetach i płytach video, wydawano pocztówki z Deweyem... krótko mówiąc, Dewey stał się celebrytą i gwiazdą w najlepszym sensie tych słów. W uznaniu zasług, Dewey został oficjalnie mianowany szefem personelu w swojej bibliotece, w której nie przestawał przysiadać się do gości.
Ukoronowaniem wysiłków Deweya i miarą zmian, których był siłą sprawczą, było przyznanie w 2007 roku Spencer – miasteczku skazanemu przed pojawieniem się Deweya na upadek – 10 pozycji w ogólnoamerykańskim rankingu najlepszych miejsc do życia. I nie był to pusty tytuł przyznany przez egzaltowanych i chwilowo poruszonych historią Deweya organizatorów corocznego rankingu. Spencer nie tylko odżyło, wracając do swej roli zadbanego, lokalnego centrum w spokojnej i zielonej okolicy, ale także stało się - wyłącznie dzięki Deweyowi, który uczynił miasteczko znanym – ośrodkiem kultury o dalece ponadregionalnej skali.
Przed epoką Deweya o Spencer nikt nie słyszał – no, może poza uczestnikami odbywających się w okolicy wrześniowych Targów Rolnych - zaś dzięki sławie rudego kocura w roku 2004 odnowione centrum Spencer (a odnowiono je wskutek ożywienia, spowodowanego przez Deweya) rząd USA wciągnął na listę Narodowego Rejestru Miejsc Historycznych. W nieco ponad 10-tysięcznym miasteczku kwitnie lokalny teatr, muzeum historyczne, funkcjonują liczne galerie, pracownie artystyczne i warsztaty rękodzieła, w tym w szczególności specjalizujące się w rzeźbie, ceramice i szklarstwie artystycznym. Całość została uznana przez władze stanowe za jedno z 8 wiodących centrów kulturowych stanu Iowa. Wspomniane Targi Rolne stały się natomiast potężną imprezą handlowo-kulturalną, której coroczna liczba gości znacząco przekroczyła 300.000.
Pani Vicky Myron po przejściu na emeryturę stała się autorką książek o Deweyu, i książki te osiągnęły status bestsellerów, dzięki czemu opiekunka Deweya znów zamieszkała w wiejskiej posiadłości, i kultywuje pamięć Deweya – kota, który ocalił miasto. Sam Dewey przeżył 19 lat, i w 2006 roku, 11 dni po swoich urodzinach, usnął na zawsze w objęciach pani Myron.
Osobnik, który blisko 20 lat wcześniej, w lodowaty wieczór, wrzucił Deweya na pewną śmierć do metalowej skrzynki, niestety nigdy nie został zidentyfikowany, a co za tym idzie, nie zajęto się nim z należytą starannością. Chociaż z drugiej strony, patrząc z punktu widzenia mieszkańców Spencer i okolic, nie jest do końca jasne, czy owemu dobremu człowiekowi należałoby na rynku miasteczka postawić pręgierz, czy pomnik, czy może najpierw pręgierz, a potem pomnik...