cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Na co kotu cztery łapy?
Świat Kotów: Pani fundacja prowadzi adopcje kotów niepełnosprawnych i z tego co wiem, koty te adoptują się bardzo dobrze. Jak to się stało, że "specjalizujecie się" właśnie w takich adopcjach?
Iza Milińska: To może po kolei. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy moje znajome - patolożki w szpitalu Matki Polki w Łodzi - znalazły kotkę po wypadku. Została chyba wyrzucona z auta, a potem potrącona, bo miała rozjechaną łapę i ogon, wybite zęby. Wyglądała jak wrak kota: brudna, śmierdząca, sama skóra i kości. Lekarki zabrały ją do lecznicy, chociaż nie sądziły, że takiego kota da sie uratować. W swojej lekarskiej karierze widziały już wiele, ale stan tego kota naprawdę był ciężki. Jednak młody weterynarz popatrzył na zwierzę i zdecydował, że trzeba dać mu szansę. Zaczął je leczyć.
I tak kotka dostała nowe życie?
To była jeszcze długa droga. Wypadek ten przydarzył się przed świętami, więc pojawił sie problem - kotka nie mogła zostać sama w lecznicy na ten czas. Wymagała specyficznych warunków i pielęgnacji. Weterynarz zadzwonił do patolożek, a one skierowały go do mnie. "Jak pani tego kota nie weźmie, to nikt go nie weźmie" - usłyszałam. Akurat straciłam swojego pięknego kota, więc nie zastanawiałam się długo. Stawiłam się w lecznicy, żeby zabrać kotkę. "A czy pani ją widziała?" - spytał lekarz. "Nie muszę jej widzieć, jestem pewna" - odpowiedziałam. I przyniósł mi paskudną, chudą, śmierdzącą kotkę. Mąż, który był ze mną, tylko ciężko westchnął...
Nie żałowała pani swojej decyzji?
Luckę udało się wyleczyć i wyrosła na radosnego kota, chociaż biegającego na trzech łapach. Codziennie uczy mnie pokory i szacunku dla każdej żywej istoty. Tego, że wszyscy mamy takie samo prawo do życia. A powstanie Fundacji Kocia Mama to była tylko kwestia czasu. Ponieważ ja pomagałam kotom już wiele lat, gromadziły sie wokół mnie osoby o podobnej wrażliwości. Założenie fundacji było tylko sformalizowaniem naszych działań.
Waszym celem jest pomoc wszystkim kotom - nie tylko pięknym i zdrowym, ale i niepełnosprawnym?
Może nasz statut trochę różni sie od innych, podobnych organizacji, ale to moja fundacja, więc stwierdziłam, że będę działać tak, jak ja uważam za stosowne. Dlatego wpisane mamy, że szanujemy wszelkie życie. Jeżeli kotka urodzi kocięta, to nie ma opcji, żebyśmy je uśpiły - wszystkie wykarmimy, odchowamy i znajdziemy im dobry dom. Staram się rozsądnie przekładać życie człowieka na życie kota. Jeżeli kot ma cierpieć, czuć dyskomfort, to pozwalam mu odejść. Ale jeżeli ma na przykład tylko trzy łapy i świetnie sobie radzi, to dlaczego mielibyśmy go uśpić? Tłumaczę ludziom, że my lub nasze dzieci, także ulegamy wypadkom i wtedy cieszymy się, że w ogóle jeszcze żyjemy. Dlaczego inaczej miałoby być z kotami? Też do tego życia mają prawo.
Jak dużo kalekich kotów trafia do fundacji? Na czym polega ich niepełnosprawność?
Średnio wydajemy do adopcji trzydzieści niepełnosprawnych kotów rocznie. Ja jako kota kalekiego rozumiem zwierzę o trzech łapach, niewidzące lub niesłyszące. Bo na przykład kot z jednym okiem jest całkiem sprawny, radzi sobie bardzo dobrze i może normalnie funkcjonować.
A w jaki sposób te koty trafiają do fundacji?
Czasami same je znajdujemy, czasami ktoś zadzwoni, że gdzieś jest taki kot. Przychodzą też ludzie i przynoszą nam koty. Zdarza się, że na początku zastrzegają, że tylko chcą oddać zwierzę w dobre ręce, bo sami nie mogą mu pomóc. Ale ja nie oczekuje od nikogo, że będzie zajmował się znalezionym, chorym kotem. To już dużo, że go do nas przyniósł. Bo mógł przejść obok i odwrócić głowę. Ale zwrócił się do fundacji i to już jest pomoc. Rozumiem, że potem nie każdy może lub nie chce się angażować. Ale jak tylko przekaże nam kota, to dalej już sobie z nim poradzimy.
Jakich warunków wymagają koty, które są niepełnosprawne?
Niedosłyszące koty nie nadają się do domu, gdzie jest pies, ponieważ komunikacja między zwierzętami zostaje zaburzona. Z kolei kot niedowidzący lub niewidzący radzi sobie za pomocą wibrysów i ma dość dobrze wyczulony zmysł węchu. Ważne jest, żeby nie zmieniać w domu ustawienia mebli, ponieważ ma zakodowany w głowie układ i doskonale pamięta gdzie się co znajduje. Mała zmiana może kota zdezorientować.
Na stronie fundacji adopcje kotów kalekich nazywane są "trudnymi adopcjami". Czy rzeczywiście są trudne?
No właśnie nie, koty te rewelacyjnie się adoptują. W ludziach jest ogromny potencjał dobrej woli. Ani jeden adoptowany kot nie trafił do nas z powrotem. Poza tym my kontrolujemy nasze koty, a i pomoc weterynaryjna dla kotów kalekich jest w większej części refundowana przez fundację niż leczenie kotów zdrowych. A poza tym kto raz weźmie od nas kota, najczęściej wraca po kolejnego...
Pani również ma w domu kalekie koty?
Moja kotka Mańka jest bezzębna i doskonale sobie radzi. Rudolf był chory na panleukopenię i przy okazji przetestowano na nim zastosowanie kociej i psiej surowicy w leczeniu tej choroby. Efekt był dobry i teraz kot jest zdrowy. Z kolei Pituś to kot chory na porażenie mózgowe i padaczkę. Jak widać każdy kot to dla mnie inne doświadczenie. Poza tym kota niedowidzącego lub z trzema łapami ma w domu każda wolontariuszka mojej fundacji.
Jak przekonać kogoś, że warto zaadoptować kota niepełnosprawnego?
Koty niepełnosprawne są spokojniejsze i ostrożniejsze. Dają gwarancję, że nie spłatają ludziom figla. Poza tym znają wartość domu, do którego trafiły i okazują to każdego dnia. No i potrafią jak nikt inny nauczyć pokory i szacunku do życia.
Może podam przykład: mój dobry znajomy chciał mieć kota, ale w wynajmowanym mieszkaniu nie mógł sobie na to pozwolić. Bo kot podrapałby meble, bo byłby zagrożeniem dla rybek właściciela... W tym czasie mnie przytrafiła sie kotka, którą ktoś tak brutalnie potraktował, że musiała dokonać autoamputacji - odgryzła sobie łapę, aby się uratować. Na drugiej łapie miała tylko dwa pazury. I ta kotka trafiła do mojego znajomego. Mógł być spokojny, bo ani nie była w stanie podrapać mebli, ani zaatakować rybek właściciela. Po prostu uważam, że nie ma przypadków i każdy kot trafia do "swojego" człowieka.
Można powiedzieć, że bardziej liczy się charakter kota, niż jego "zewnętrzne walory"?
Ostatnio miałam telefon, że jest maine coon, którym trzeba się zająć. Okazało się, że kocur siedział trzy lata w klatce i był wykorzystywany tylko jako reproduktor. A że hodowla nie była zarejestrowana, to teraz - po zmianie ustawy - kot trafił na bruk. I niby piękny, rasowy, ale co z tego, skoro był strasznie zaniedbany? Poza tym miał ogromny lęk przestrzeni. Bał się poruszać po mieszkaniu, bał się gdy dzwonił telefon... Nic dziwnego, skoro wcześniej przebywał tylko w klatce. Pracuję nad nim już dwa miesiące i można powiedzieć, że Leon zaczął u mnie nowe życie.
Czy kota należy ratować za wszelką cenę?
Wszystko zależy od tego, w jakim jest stanie. Jeżeli jest tak poszkodowany, że podstawowe czynności życiowe będą sprawiały mu ból i dyskomfort, lepiej będzie nie ratować go na siłę. Ale jeżeli kot utracił oko albo łapę, to może jeszcze przez wiele lat doskonale sobie radzić i być szczęśliwy. Ja zawsze powtarzam: "Na co kotu cztery łapy!?".
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Kaliszewska