cookies
Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.
Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.
Koty Hemingwaya
Amerykańskie Key West, miasto-wyspa, ma w sobie coś niezwykłego. Indiańska legenda głosi, że kto przybył tam raz, zrobi wszystko żeby tam powrócić. Magii tej uległa nie jedna znana osoba, bo z Key West związany był m.in. prezydent USA Harry Truman, a imię wyspy rozsławił pisarz Ernest Hemingway. Noblista mieszkał tam blisko 10 lat, dzieląc dach z kotami, których przodków możemy spotkać dzisiaj, zwiedzając poświęcone Hemingwayowi muzeum.
Dom na Key West był dla Hemingwaya i jego żony spóźnionym prezentem ślubnym od krewnego. Wzbudzał zachwyt stylem kolonialnym, przyciągał uwagę jednym z pierwszych w okolicy basenów. Sam Hemingway niewątpliwie czuł natchnienie w tym malowniczym miejscu, bo właśnie w swojej posiadłości na Key West napisał „Pożegnanie z bronią”. Potem powstały tam również m.in. „Komu bije dzwon” i „Śniegi Kilimandżaro”. Niestety, po rozwodzie w 1939 roku, Hemingway opuścił Key West i powracał tam jedynie okazjonalnie.
Wróćmy jednak do kotów. Pierwsze koty na Key West sprezentował pisarzowi zaprzyjaźniony kapitan. Szczególną cechą tych zwierząt była ilość palców. Miały ich bowiem po sześć u każdej przedniej łapy, a nie po pięć, jak każdy przeciętny kot. Dzięki temu łatwo stwierdzić, że mieszkające dzisiaj w domu Hemingwaya koty są przodkami tych, które osobiście pielęgnował noblista.
Obecnie Dom i Muzeum Hemingwaya przy Key West zamieszkuje blisko 60 kotów. Część z nich to potomkowie kotów Hemingwaya, inne wywodzą się z dość licznej na wyspie kociej populacji. Zwierzęta stanowią własność prywatną muzeum i przez jego właścicieli są finansowane. Ich karmieniem i pielęgnacją zajmuje się obsługa domu, o ich zdrowie dbają zatrudnieni lekarze weterynarii.
Ponieważ koty Hemingwaya stanowią nie małą atrakcję turystyczną, właściciele muzeum dbają, aby linia przodków kotów pisarza nie wymarła. Ze względu na to, że wyspa zmaga się z problem zbyt wielu kotów, większość czworonożnych lokatorów jest wykastrowana lub wysterylizowana. W ten sposób nie rozmnażają się w sposób niekontrolowany. Co roku natomiast przychodzi na świat miot kociąt, w których żyłach płynie krew „tych” kotów. Wciąż można więc pobawić się z pra- pra- pra- pra- wnukiem kota, który mruczał Hemingwayowi na kolach, gdy pisał swoje powieści. A że kotów jest sporo i są, jak głosi strona internetowa muzeum, różnej wielkości, kształtu, koloru i osobowości, z zabawą i pieszczotami nie powinno być problemu. Byle ich nie dokarmiać, bo to nie jest mile widziane!
Niemałą ciekawostką są same kocie imiona. Każdy kot mieszkający jest nazwany, a muzeum deklaruje, że posiada pełną listę swoich kocich lokatorów. Trzeba przyznać, że ten, kto imiona wymyśla, wykazuje się sporą pomysłowością. W Hemingwayowskim ogrodzie można bowiem spotkać samą Audrey Hepburn (ma niecały rok i jest straszną kokietką), malarza Pablo Picasso (rudy z białą krawatką), Emily Dickinson (popielata o intensywnie zielonych oczach), Charliego Chaplina (z przyjemnością pozuje do zdjęć) czy Sofię Loren (trzeba mieć dużo szczęścia, bo jest nieśmiała i się chowa). Czy oznacza to, że każdy kot ma w sobie coś z gwiazdy? A może raczej każda gwiazda ma w sobie coś z kota?